Prasat Sadok Kok Thom
O godzinie 8 rano obudził mnie natrętny dzwonek do drzwi, Seni. Zaproponował wypad na ogromny targ pod Kambodżańską granicę a po drodze „jakąś” świątynie. 30 minut później byliśmy już po śniadaniu i zmierzaliśmy w kierunku granicy. Starożytna świątynia Prasat Sadok Kok Thom chociaż niewielka, to potrafi zrobić wrażenie. Najciekawszym chyba widokiem są ludzie, którzy spędzają na jej ruinach swój wolny czas. Dzieci biegają i bawią się traktując świątynie jako plac zabaw, ludzie starsi modlą się lub po prostu odpoczywają w cieniu morów tej budowli. Uroku świątyni dodają krzątający się na około buddyjscy mnisi. W odróżnieniu od innych starożytnych zabytków kultury, to miejsce nadal tętni życiem....





Singapur
48 godzinny wyjazd do Singapuru był dla mnie miłym zaskoczeniem podczas mojego pobytu w Tajlandii. Jego jedynym celem było przedłużenie tajskich wiz, ponieważ nie udało się tego załatwić w Bangkoku. Państwo – miasto do złudzenia przypomina duże europejskie lub amerykańskie miasta. Ludności azjatyckiej jest tyle samo co Hindusów czy Europejczyków. Wszyscy mówią po angielsku, a ich sposób bycia w niczym nie przypomina azjatyckiego „rozgardiaszu”. Można powiedzieć, ze to taka „Europa pośrodku Azji”. Niestety, nie zrobiłem wielu zdjęć, a te które są w ogóle nie przypominają Singapuru jakim widzi się go w telewizji lub gazetach... Większość z nich została zrobiona na wyspie Sentosa uznawanej za „koniec” kontynentalnej Azji.













Lunar New Year
Lunar New Year – chiński nowy rok, rok psa. 3 dniowa zabawa w ostatni weekend stycznia w chińskiej dzielnicy w Bangkoku. Lądujemy tam w samo południe, straszny upal. Morze ludzi w czerwonych ubraniach przelewa się wąskimi uliczkami (czerwony kolor ma przynosić szczęście w nowym roku). Pierwszy cel – niewielka świątynia „wklejona” gdzieś pomiędzy szare budynki. W powietrzu zapach kadzideł wymieszany z zapachem chińskiego jedzenia. Teraz slalom chińskimi uliczkami pomiędzy tłumem ludzi idącym w 2 przeciwnych kierunkach. Wokół pełno ulicznych sklepików i nieustający gwar, każdy cos próbuje ci wepchnąć, cos sprzedać. Upal staje się nie do zniesienia, postanawiamy się stamtąd jak najszybciej wyrwać, niestety, droga powrotna tymi samymi uliczkami zajmuje nam jakieś 30 minut...






Wodospad Haew Narok... 80 metrów wysokości...

KHAO YAI
Park Narodowy Khao Yai to jeden z największych parków w Tajlandii. Cały dzień spędziliśmy szlajając sie po wodospadach, szkółkach słoni i dżungli. Z miejsca na miejsce przemieszczalismy sie na bagazniku pickup'a Supy, jednak poza 1 grzebiącą w śmietniku małpą, której chyba się nie spodobaliśmy nie widzielismy żadnych dzikich zwierzat...






MUAY THAI
Muay Thai czyli tajski boks, najpopularniejszy sport i wizytówka Tajlandii. Z zamiarem pójścia na boks nosiłem się już dość dawno, ale dopiero w którąś sobotę zdecydowałem się wreszcie pójść. Dostać się na Lumphini Stadium w Bangkoku to nie taka łatwa rzecz, już od samego wyjścia z motelu każdy kombinuje jak cię tu oskubać z forsy. Taksówkarz zażądał kwoty co najmniej 3 razy większej i ostro się targował, dopiero po trzaśnięciu przeze mnie drzwiami taksówki zgodził się na rozsądna cenę. Następna „walka” o cenę odbyła się już przed stadionem, niestety kasjerka była twarda, opuściła jedynie 200bath (jakieś 5$). Tak wiec po zapłaceniu 1600 bath mogłem wreszcie spokojnie usiąść w 1 rzędzie i zobaczyć Muay Thai na żywo pośród dziesiątek robiących zakłady widzów i w rytmie tajskiej muzyki... niezapomniane przeżycie.
TAJLANDIA
Jednym z moich marzeń był wyjazd do Tajlandii...Ziściło się! Jestem już tutaj ponad 3 miesiące i poznaje ten kraj od podszewki, staram się go zrozumieć i poznać, jest to dla mnie łatwiejsze dzięki otaczającym mnie tu ludziom. Dosłowne tłumaczenie nazwy kraju to „kraj ludzi wolnych” i Tajowie chyba tacy są, za niczym nie gonią, zawsze uśmiechnięci znajda czas dla drugiej osoby, żyją swoim życiem i nie przejmują się wieloma sprawami. Kraj tak różnorodny i mający tyle do zaoferowania, ze nie sposób tego zobaczyć „na wakacjach”. Dla mnie to wszystko wygląda trochę inaczej...

death Valley... California... można tutaj znaleźć po prostu wszystko: pustynie, wydmy, kaniony, oazy, słone jeziora i rzeki... za mało czasu żeby to zobaczyć.


Sequoia National Park... California... las gigantów, niesamowite miejsce, szkoda. że pogoda nie dopisała.

Los Angeles... California... po prostu spontan, decyzję odwiedzenia LA podjęliśmy w 20 minut siedząc na jednym z chodników w Joshua Park.



Joshua Tree National Park... California




California... Where do you want to go today?


Grand Canyon... Arizona...


Route 66... Arizona...
TRIP USA 2005
Samolot z Filadelfii do Las Vegas, tam na miejscu ma czekać na nas auto i upragniona przygoda... Jednak po przylocie do Vegas okazuje się, że jest problem z samochodem, wiec po 3 godzinach "walki" z róznymi wypożyczalniami dostajemy nareszcie auto...zupełnie inne niż zamawialiśmy. Po załatwieniu wszystkich papierków w wypożyczalni i wyjaśnieniu paru spraw wreszcie nadeszła ta chwila...4 osoby, Chevrolet Trailbrazer, 6 dni podrózy, 3000km do pokonania, 6 miejsc, które chcemy zobaczyć (Las Vegas, Hoover Dam, Route 66, Grand Canyon, Joshua Tree National Park, Sequoia National Park) i podstawowe pytanie "Czy zdążymy...?"
LATO 2005
Jako, że chciałbym poukładać tutaj wszystko w chronologiczną calość muszę zacząć od wakacji 2005. Po raz kolejny wyjazd do USA, pierwsze 3 miesiące to praca na wschodnim wybrzeżu i oczekiwanie na wyjazd na west coast, by przejechać stany tak jak zawsze chciałem i jak o tym marzyłem od dawna...

...okey, nareszcie udało się uruchomić blog, było parę problemów, ale mam nadzieję, że teraz pójdzie już gładko i bez problemów. Jaki cel ma ten blog? Bedą to zapiski moich podrózy, odczucia i przemyślenia wyrazone za pomocą krótkiego komentarza i fotografii...
Chciałbym równierz podziekować Wojtkowi Gil za pomoc w uruchomieniu tej strony i za wszystkie inne porady...DZIEKUJE!